czwartek, 27 lutego 2020

Dyngus w... kominie!

                                                               
 Lata dziecięce i wczesnej młodości spędziłam  na mazurskiej  wsi, położonej tuż u żródeł rzeki Łyny  A czas spędzanych tam świąt Wielkanocnych, był zawsze  dla mnie czasem magicznym i pełnym niezapomnianych...a nawet... zabawnych wrażeń i przeżyć. Już same przygotowania do świąt były dla mnie bardzo ekscytujące i niezwykle ciekawe.  Na pierwszym planie było zawsze nie tylko sprzątanie i przygotowanie świątecznych potraw, czy koszyczka ze święconką ale i...przygotowanie pisanek.., a raczej  kraszanek. Tak przecież nazywają się jajka farbowane w jednym kolorze, kiedyś  barwnikami naturalnymi.  Mama gromadziła łupiny  cebuli ale też  trzeba było zdobyć naturalne   barwniki , by  pozyskać inne kolory jaj.  I tak do poszczególnych kolorów  należało  zdobyć takie oto naturalne barwniki...

brązowy  -  łupinki cebuli
czekoladowy  -  łupiny orzecha włoskiego
czerwony  -  czerwona cebula, suszone jagody, owoce bzu czarnego
różowy  -  sok z czerwonych buraków
granatowy  - czerwona kapusta
zielony  -  pokrzywa, żdżbła żyta
żółty  -  esencja z herbaty,  liście brzozy, olchy, jabłoni
pomarańczowy  -  marchew, dynia

I tak , po kolei, następowało  farbowanie jajek. W pamięci mojej też  na zawsze pozostanie  obraz  przydomowego ogródka kwiatowego mojej Mamy. Ogródek był mały, ale   ...kwiatów było w nim pełno. Na wiosnę królowały tu białe narcyzy, różowe tulipany i fioletowe irysy. W maju rozkwitały ...konwalie. Mama też szyła dla mnie na świąteczne okazje, ładne sukienki. Pamiętam..., jak chodziłam dumnie, wśród koleżanek tak fajnie ubrana.One nie miały  tego szczęścia, co ja. Ich mamy nie umiały szyć a ja...z powodu nowej, najczęściej bardzo ładnej kiecki, czułam się bardzo dowartościowana. Ale jakoś... na snobkę nie wyrosłam. Pamiętam te słoneczne, świąteczne dni, które zawsze szybko mijały ale ten...lany poniedziałek był  dla dziewczyn  zawsze  niesamowity. Dyngus w społeczności wiejskiej, był tam mocno zakorzeniony i każdy chłopak z tamtych lat, obowiązkowo musiał  oblać  wiadrem wody , każdą dziewczynę. Żadnej nie odpuszczano. Toteż dziewczyny w ten lany poniedziałek, by uniknąć mokrego dyngusa, gdzieś zwyczajnie znikały.  Ukrywały się. Ja też się ukrywałam. A w laniu wody  chłopcy umiaru nie mieli. często wpadali do  izby  w poszukiwaniu  panny, a gdy jej nie znależli, oblewali woda  mieszkanie. Ale pewnego roku zdarzyło się coś niebywałego.  W naszym sąsiedztwie mieszkała rodzina, w której było dwóch chłopaków. W tym samym budynku mieszkała tęż inna rodzina, w której miałam dwie koleżanki. Były to siostry  Terenia i Basia. Nie mam zielonego pojęcia  gdzie się one ukrywały przed bardzo mokrym dyngusem, ale ja cały niemal dzień ...koczowałam na strychu naszego domu.  Nikt obcy  tam nie miał dostępu. Ale   mój kolega z sąsiedztwa, szczególnie ten młodszy, któregoś roku  bardzo się uwziął  by koniecznie na mnie nie zostawić suchej nitki. Wpadł z wiadrem wody do mieszkania..., ale tam mnie nie było. Pewno domyślał się , gdzie ja  mogłam się ukryć, bo  wybiegł na podwórko i po przyłożonej do dachu drabinie,  wspiął się z wiadrem wody... na szczyt naszego domu. Pewno myślał, ze przez jakąś dziurę w dachu, uda mu się wylać   na moją głowę to wiadro wody. Ale dziury w dachu nie znalazł, więc pewno z tego gniewu, bez namysłu, całe wiadro wody, wylał ...do komina!!! Co się potem działo... to  jest nie do  opisania. Oczywiście w  izbach domu fruwała sadza i roboty było co nie miara... A mój bardzo rozgniewany Ojciec,  pogonił zaciętego dyngusiarza...raz na zawsze. Tak to zabawnie czasem bywa, gdy ktoś do szpiku przesiąknie tradycją. Gdy  byłam już dorosłą osobą... zazwyczaj przytrafiały mi się polewania dyngusowe ale...wodą kolońską. Choć dla zasady... w tym dniu..., też zawsze ... raczej się ukrywałam. Dziś już ukrywać się nie muszę i chętnym do oblewania mnie wodą...brak
.


far.
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz