czwartek, 10 października 2019

Plotka... biega po opłotkach...


 Plotka jest nieodłączną częścią życia na wsi. Wystarczy, że  komuś się lepiej powodzi, któraś dziewczyna  ma więcej zalotników,  jest bardziej urodziwa, mądrzejsza lub lepsza niż inne i... już jest na  wszystkich językach we wsi. W małej społeczności, wszędobylska plotka  zatacza szerokie kręgi,  ma wielką siłę rażenia i  może wyrządzić wiele zła a osobę wrażliwą  nawet ...zabić. Nie rzadko bowiem słyszy się, ze wskutek plotek, jakaś młoda dziewczyna...odebrała sobie życie. Moje życie na wsi, też nie było łatwe i wolne od plotek  oraz pomówień.  I też nie rzadko, przez te plotki płakałam. Ale wzmocniłam się  psychicznie , i to bardzo, gdy kiedyś   pewien starszy mężczyzna , przyjaciel mojego  Ojca, powiedział mi - ,, nie płacz, bo gdybyś  była zupełnie niczego nie warta, to nawet  pies by o tobie   nie zabrechał ,,. . Miałam też  mądrą i dobrą Matkę, która  potrafiła  mnie przekonać  do wielu życiowych prawd o kobiecie. To dało mi  taka siłę i dowartościowanie, ze  plotami...przestałam się  zupełnie przejmować...W tamtym czasie, gdy wzrastałam i z podlotka zamieniałam się w ...  nastoletnią dziewczynę, choć dziewczyn  w takim wieku było   kilka,  ja jedyna byłam  przez rodziców  wysłana  do miasta, bym tam mogła ukończyć liceum ogólnokształcące. Jeszcze w tamtym czasie ,  ani nie doceniałam walorów swojej urody, ani faktu zmiany statusu z dziewczyny  prostej na edukowaną,  gdyż dziewczyny  w tym wieku zazwyczaj widzą w sobie same ... wady i niedoskonałości. We wsi też było  kilku chłopaków, w wieku młodzieńczym. Jednym z nich był jedynak najzamożniejszej rodziny we wsi. Nazwę go symbolicznie... Romeo. Prawdę mówiąc, nie miałam żadnej okazji go kiedykolwiek spotkać, ani poznać, bo był ode mnie starszy   prawie  o  6 lat. Ale nasi rodzice byli w doskonałej zażyłości,  bo mój  tato był  facetem przyzwoitym, małorolnym  gospodarzem   i doskonałym krawcem męskim. Miał   1  ha ziemi i często korzystał z urządzeń rolniczych tej rodziny.   Rodzice, choć beze mnie, byli często tam zapraszani i goszczeni. Choć nie pamiętam, by kiedykolwiek tamci  bywali  u nas. W owym  czasie  nie miałam nawet świadomości, ze sam fakt  mojego kształcenia się w liceum ogólnokształcącym wzbudzić może  czyjąkolwiek zazdrość  a także może podnieść  mój prestiż, jako młodej dziewczyny, w oczach  miejscowych amantów. Już gdy byłam w klasie  9-tej liceum, miałam  przyjaciół w miejscowych chłopakach.   Zwłaszcza, ze wsi sąsiedniej, gdzie mieszkała moja szkolna koleżanka, z  tej samej, licealnej klasy. A była to wieś  gminna. Często u niej bywałam, a także wspólnie chodziłyśmy na  różne wiejskie uroczystości i zabawy. A to stwarzało możliwość  poznawania innych młodych ludzi.   I tak... najlepszym moim  przyjacielem stał się wówczas  Janek z sąsiedniej wsi. Był to chłopak  biedny, ale  szlachetny. Ja, wówczas  15-latka, czułam się przy nim   bezpiecznie. Był mi jak brat. Janek także  był świetnym tancerzem, więc z koleżanka i jej ówczesnym chłopakiem, stanowiliśmy ... dobrana paczkę. Ale  wakacje ..., to nie tylko zabawy. Rodzice  wymagali bym uczestniczyła  w pracach domowych. A  w wieku  już nawet 15 lat, taka dziewczyna, nadawała się do... pasania krów! Mieliśmy dwie  fajne krówki i ja chętnie się nimi  zajmowałam, pilnując ich  na pastwisku, czytywałam  chociażby  ,, Profesora Wilczura,, , ,, Trędowatą,, czy ,, Damę kameliową,,!!! Mazurska wieś, w której wówczas mieszkaliśmy, jest położona przy trasie  krajowej  Warszawa - Gdańsk  Za tą szosą  były   pola i pastwiska oraz pobliskie  lasy. Przez wieś  przepływa rzeka  Łyna, która w górnym swoim biegu jest jeszcze dosyć wąska i płytka.  I tak pewnego razu, pasąc swoje krówki z prawej strony rzeki, dostrzegłam, ze po drugiej jej stronie  zbliża się  do mnie jakiś chłopak.  Oczywiście poznałam . To był ... Romeo. Zdjął z nóg sandały i skarpetki, podwinął nogawice spodni i... przeszedł  przez rzekę,  na moją stronę. Okazało się, że po drugiej stronie rzeki było  pastwisko przynależne do gospodarstwa jego ojca.. I Romeo tam tez pasał swoje stadko krów.Tak zaczęła się nasza kilkuletnia znajomość, która urwała się po moim wyjeżdzie do innego miasta, w celu dalszej nauki. Romeo był wysokim, dosyć przystojnym,  dobrze  zbudowanym  blondynem o błękitnych  oczach. Był zawodowym kierowcą, posiadającym wszystkie możliwe   uprawnienia do prowadzenia pojazdów. Pracował jako kierowca  autobusów a także  w transporcie międzynarodowym. Jak na tamten czas, był światowcem  i  miał możliwość poznawania  Europy. Znał też język  niemiecki. Był  autochtonem i stad  ta umiejętność. Z tych  swoich podróży zwoził mi różnego rodzaju prezenty. Pierwszy zegarek  na rękę jaki miałam, był  prezentem właśnie od niego.  Rodzice jego byli zamożnymi gospodarzami, więc  Romeo miał swój  samochód osobowy, jak  nikt inny wówczas. Była to poczciwa nasza  Warszawa w  dwu odcieniach koloru niebieskiego. Przychodził często  do mojego domu i  szczególnie w wakacyjne niedziele, zajeżdżał swoim samochodem  pod mój dom,  prosząc mojego Ojca, by pozwolił  mu zabrać mnie na  przejażdżkę lub na wyjazd nad jezioro. Nie miałam świadomości, że on mnie traktuje bardzo poważnie i  że  jestem jego wybranką na... żonę!!!  Owszem, lubiłam go, ale to tylko tyle i...aż tyle. Ale... takie przejażdżki , taką  furą, jaką wówczas  była  Warszawa i ...takie  wspólne pasanie krów, nie mogło   zostać niezauważone i koszmarnie  oplotkowane przez  miejscową społeczność...  Po wsi rozeszła się plotka, ze ja... jestem  z Romeem... w stanie  błogosławionym!!! Było to oczywiście kłamstwo, a ja jeszcze wówczas , nie wiedziałam nawet skąd się biorą dzieci!!!.Pewnej niedzieli, moi rodzice znów zostali zaproszeni do  jego domu. Kiedy wrócili,  Ojciec tajemniczo powiedział do mnie , że  nie powinnam się już spotykać z Romeem, bo to  nie dla mnie... kawaler!!!. Nie wyjaśnił , dlaczego,  a ja nie pytałam. Okazało się , co potem  opowiedziała mi  Mama, ze rodzice  Romea, wskutek zasłyszanej plotki o mojej rzekomej ciąży, mieli powiedzieć im w czasie spotkania, że oni,  i owszem, chcą bym ja została ich synową, ale... nie tak szybko...  Ojciec mój   w pierwszej chwili  nie  zrozumiał o co chodzi. Ale, gdy  mu tę plotkę  powtórzono, odpalił...,  ,, ONA, tzn. ja, waszą synową ... nigdy  nie będzie ... ani szybko, ani  nawet powoli. Ona wcale się na waszą synowa nie wybiera, a my  nie  na takiego zięcia..., czekamy!!!,,.  Przyjażń między naszymi rodzicami nagle się  skończyła a   Romeo...nieoczekiwanie dla samego siebie, ,,harbuza dostał,, choć zapewne tego nie chciał.  A tak właśnie kiedyś bywało , że  w nie tak danych czasach, kiedy   przychodził chłopak z wódką, prosić o rękę dziewczyny,  to podanie  przez domowników do tej wódki kawałka owocu arbuza, zamiast chleba, stanowiło odmowę. Tak  powstało   powiedzenie...,, harbuza dostał,,. Ja, oczywiście   już  się z Romeem  nigdy nie spotkałam, choć było mi go żal. Wiem, że ...nie byłam  mu obojętna.  A co się tam póżniej działo, to  istne szaleństwo. Romeo...  pobił się ze swoim ojcem!!!. Nawet starano się  moich rodziców przeprosić...ale  raczej  bezskutecznie.  A ta dziewczyna, starsza ode mnie o kilkanaście lat, która plotkę o mnie rozpowszechniła, była w ciąży , ale  z kimś innym. Była ona starsza również od  Romea, chyba o 8 lat. Chodziło jej  jednak o to, by  ojcostwo  tej ciąży,  wmówić   mojemu chłopakowi, by znależć się  w dobrej sytuacji materialnej. Niczego  nie mogę wykluczyć, ale  kiedy to się działo, Romeo miał wówczas około  20 lat. Konflikt był  zawzięty i owocował  w brzemienne oraz  zabawne zdarzenia. Romeo potem  ożenił się  z inną dziewczyną, a   ich goście weselni zostali obrzuceni kamieniami przez   tę rywalkę i jej rodzinę.  Na koniec  okazało się , że  Romeo, nie mógł mieć dzieci, bo to podobno  z tego powodu,  opuściła go żona!!! Umarł przedwcześnie ,  w wieku  35 lat,  na jakąś nieuleczalną chorobę. I taka to była  szalenie smutna historia. Historia z lat mojej młodości.  Mnie ona   nie dotknęła szczególnie, bo   Romeo  nie znaczył  dla mnie zbyt wiele,  nie zdążył  chyba mnie zauroczyć  i wciąż przebywałam przecież poza ta wsią i jej społecznością.  Lecz to jeszcze nie byłby koniec tej opowieści, gdybym nie napisała  o... Janku. Janek ożenił się  z jedną  z moich szkolnych koleżanek.  Kupili  księgarnię w powiatowym mieście i z tego biznesu się utrzymywali.  Mieli dwie córki. Ale ... Janek  również  zmarł przedwcześnie.  Obydwaj zostali pochowani  na tym samym cmentarzu. Kiedy bywam   na Mazurach, bo życie  wypędziło mnie stamtąd za ...mężem, gdzieś daleko w  Polskę, idę na miejscowy cmentarz, by im obu zapalić  znicz i położyć każdemu na grobie... białą różę. Taką mam potrzebę serca..., by uszanować ich  młodzieńcze uczucia  do mnie.  A moja szkolna przyjaciółka, z sąsiedniej wsi, wyszła za mąż za kapitana ZW i  do dziś mieszka w  Gdańsku.  Czasem się  spotykamy, a to w Gdańsku, a to na sopockiej plaży a to na Mazurach Na ostatnim zdjęciu, fura Romea.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz